– Sędzia jest jedynym zawodem, który chciałbym wykonywać. To daje mi satysfakcję – tak sędzia Igor Tuleja, bohater ostatnich dni mówi, dlaczego zdecydował się zostać strażnikiem Temidy. Prokuratorzy i adwokaci, którzy mieli z nim do czynienia mówi o nim: – Dobry, solidny i całkowicie nieprzewidywalny.
W ciągu zaledwie kilku dni, rzecznik warszawskiego sadu okręgowego stał się najbardziej znanym przedstawicielem Temidy. Jego uzasadnienie do wyroku skazującego dr Mirosława G. za przestępstwa korupcyjne poruszyło scenę polityczną. A dokładnie porównanie metod stosowanych w czasie śledztwa przeciwko kardiochirurgowi. „Nocne przesłuchania, zatrzymania - taktyka organów ścigania w tej sprawie dr. Mirosława G. może budzić przerażenie. Budzi to skojarzenia nawet nie z latami 80., ale z metodami z lat 40. i 50. - czasów największego stalinizmu” – tak 42-letni sędzia uzasadniał wyrok.
Porównanie działań CBA do mroków PRL, wzburzyło posłów PiS, Solidarnej Polski, a nawet ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina. Padały zarzuty, że z racji młodego wieku, nie powinien on używać takich właśnie porównań, ponieważ w latach 40. i 50. bestialsko torturowano ludzi, zarówno fizycznie jak i psychicznie, a CBA i prokuratura nigdy nie stosowała takich metod. Słowa o stalinowskich metodach nie podobały się także wielu prawnikom. – Poczułem się jakby mi napluto w twarz. Sędzia znacznie się zgalopował robiąc ubeków z prokuratorów i funkcjonariuszy CBA. Dziwne, że żadna z tych „terroryzowanych” osób nigdzie tego nie zgłosiła, gdy rządy PiS wreszcie się skończyły i poszukiwano wszelkich ich niecnych uczynków – mówi jeden z warszawskich śledczych.
W obronie sędziego stanęli jednak politycy rządzącej partii, a także środowisko sędziowskie. – Słowa sędziego Igora Tulei, spotkały się z komentarzami daleko odbiegającymi od tego, co godzi się wypowiadać w państwie prawa. Atakowanie sędziego wtedy, kiedy zwraca on uwagę na istotne dla obywatela zdarzenia, które mogą rzutować, także na przyszłość każdego z nas – stwierdziła sędzia Barbara Piwnik, była minister sprawiedliwości.
Piłkarz, lekarz? Sędzia!
Sam Tuleya przekonuje, że nie zamierzał zostać gwiazdą mediów, a kontrowersyjne uzasadnienie wynikało z jego oceny zgromadzonego materiału dowodowego i zeznań świadków przed sądem. O samej sprawie nie chce już mówić. Zgodził się jednak rozmowę. Jak mówi, nie pochodzi z prawniczej rodziny, ale prawo to jego prawdziwa pasja. – Sędzia jest jedynym zawodem, który chciałbym wykonywać, choć zdawałem także aplikację radcowską. To daje mi satysfakcję – przekonuje Tuleya.
Jedna z prawniczek, która razem z Tuleją robiła aplikację sędziowską wspomina. – Już wtedy się wyróżniał. Był dobrze przygotowany i bardzo rzeczowy. Widać było, że prawo to jego pasja. Ale już wtedy był nieprzewidywalny i najwyraźniej mu to zostało – twierdzi nasza rozmówczyni.
Kiedy dopytuję dlaczego został właśnie sędzią, a nie prokuratorem czy adwokatem? Odpowiada szybko: – Może, dlatego, że wiąże się z niezależnością i jednocześnie dużą odpowiedzialnością. Sędzia musi być takim arbitrem w tym świecie prawniczym – mówi Tuleya. – Nie wiem, co więcej mógłbym powiedzieć. Robię to, co chciałem robić – dodaje.
Sędzia wspomina, że w czasie studiów pracował dorywczo. Przyznaje, że jeździł „na wykopki” do Norwegii. Żartuje, że jego życie potoczyło się inaczej niż planował jako dziecko. – Chciałem być wówczas piłkarzem, albo lekarzem. O tym jak bardzo zmieniają się dziecięce marzenia, świadczy też fakt, że uwielbiam historię, zwłaszcza XIX i XX wiecznej Polski oraz literaturę. Ale chyba więcej czasu poświęcam na lekturę akt, niż normalnych książek. Te staram się czytać w nocy, ale zaznaczam, że nie lubię sensacji czy kryminałów – dodaje.
Waga sędziowskiego łańcucha
Igor Tuleya zostałem asesorem w 1996 r. a dwa lata później sędzią w II wydziale karnym w Sądzie Rejonowym dla Warszawy Mokotowa. Przyznaje, że nie pamięta dokładnie, pierwszego procesu, w której orzekał. – Wiem, że jedna z pierwszych spraw, dotyczyła rozboju. Sześciu młodych ludzi, w wieku 17-18 lat bawiło się przy ognisku i dokonali oni rozboju na jakimś przechodniu, zabierając mu pieniądze. Nie było to jakieś brutalne przestępstwo, ale wówczas było zagrożone karą minimalną 3 lat więzienia, co oznaczało, że nie można wydać wyroku w zawieszeniu. Sam byłem wówczas młodym człowiekiem i skazując oskarżonych na więzienie, zdałem sobie sprawę z wagi funkcji sędziego – wspomina Tuleya.
W pamięci sędziego została także sprawa napadu na handlarkę z bazaru nieistniejącego już dzisiaj, Stadioniu X-lecia. – To był wyjątkowo brutalny rozbój. Sprawcy, recydywiści, wdarli się do mieszkania i bili kobietę. Jej krzyki usłyszeli sąsiedzi i wezwali policję. Na miejscu zdarzenia znaleziono gumowy fartuch i narzędzia dentystyczne, które nie należały do ofiary, co wskazywało, że napastnicy byli zdecydowani wydobyć od kobiety miejsce ukrycia pieniędzy za wszelką cenę – opowiada sędzia Tuleya.
Napastnicy zostali skazani na kary 10-12 lat więzienia. Sąd wyższej instancji zmniejszył wyroki o połowę. Ponoć w czasie posiedzenia sądu odwoławczego prokurator miał stwierdzić, że wyroki były za surowe, a Polska to nie Azja.
Spotkanie z historią
W mokotowskim sądzie Tulei przyszło orzekać w sprawach oficerów śledczych z więzienia mokotowskiego czasów stalinizmu. Jednym z jego podsądnych był Tadeusz Sz., zwany katem X pawilonu. Nawet byli pracownicy więzienia opisywali śledczego. jako „wyjątkowego sadystę”. Do ulubionych metod śledczego było trzymanie więźniów zimą w celi bez okna, oblewanie lodowatą wodą, bicie po całym ciele, czy klęczenie na grochu. Legendarny as polskiego lotnictwa II Wojny światowej - Stanisław Skalski miał wspominać, że był bity „od pięt do głowy”, aż obudził się nagi we własnych odchodach. Miał też aranżować fikcyjne egzekucje więźniów.
W 2002 r. sędzia Tuleja skazał Sz. na pięć lat więzienia za znęcanie się nad więźniami. Uzasadniając wyrok nie krył, że wyrok ten „to kara symboliczna”, którą trudno „przeliczyć na cierpienia pokrzywdzonych przez oskarżonego, wykazującego się całkowitą pogardę dla norm prawnych i godności człowieka”.
– To był bardzo interesujący i pouczający proces. Dotyczył znęcania się na żołnierzami „Zośki”, „Parasola” i jeszcze innych powstańczych batalionów. Świadkowie i pokrzywdzeni, mimo podeszłego wieku, mieli doskonałą pamięć i byli w doskonałej kondycji psychofizycznej. To było niesamowite obcować z dowódcą Baczyńskiego, czy innymi bohaterami Powstania. A jednocześnie cały czas, trzeba było pilnować, aby wszystko odbywało się zgodnie z prawem. Bez emocji – wspomina Tuleja, który dodaje, że utkwiła mu szczególnie spokojna i wyważona atmosfera podczas rozpraw.
Orzekał także w sprawie innego stalinowskiego oprawcy – Tadeusza T. Nie kryje, że lektura akt opisujących działanie śledczych z przełomu lat 40. i 50. zrobiły na nim ogromne wrażenie.
Broni tajemnic dziennikarskiej, nie chce Rywina
Tuleya pracował w mokotowskim sądzie przez 12 lat. Z racji tak długiego stażu, młodsi koledzy nazywali go „Dziadek”. Pierwszy raz stał się bohaterem mediów w marcu 2003 r., gdy odmówił zwolnienia z tajemnicy dziennikarskiej Adam Michnika. Zaczęło się od tego, że sejmowa komisja badająca „aferę Rywina” chciała dowiedzieć się od naczelnego „Gazety Wyborczej”, jakie techniki stosowała jego gazeta w swoim śledztwie dziennikarskim. – Wniosek komisji jest co najmniej przedwczesny. Został złożony na początku jej pracy, podczas zeznań pierwszego świadka, który nie podpisał się pod artykułem w gazecie - uzasadnił decyzję sędzia Igor Tuleya. –Wszelkie ograniczenia tajemnicy dziennikarskiej muszą być oceniane jako niezwykle groźne dla prawa do informacji - dodał.
W podobny sposób w lipcu, Tuleya ocenił wniosek o uchylenie tajemnicy dziennikarskiej wobec Pawła Smoleńskiego, autora artykułu „Przychodzi Rywin do Michnika”, który dał początek aferze. – Wolność prasy jest pochodną wolności myśli, przekonań – stwierdził wówczas sędzia Igor Tuleya.
Tuleya wspomina dzisiaj, że sprawa była bardzo interesująca, bo dotyczyła granic wolności mediów. Obie decyzje sędziego spotkały się wówczas z mocnym niezadowoleniem części polityków.
Kontrowersje wzbudziła też decyzja Tulei, który w tym samym roku odmówił poprowadzenia sprawy przeciwko Lwu Rywinowi, przeciwko któremu prokuratura skierowała do mokotowskiego sądu akt oskarżenia w czerwcu 2003 r. – Wówczas wszedł w życie przepis umożliwiający przekazywanie skomplikowanych spraw lub o szczególnej wadze do sądów, gdzie orzekają sędziowie o większym doświadczeniu. Dzięki temu sprawę mogło prowadzić trzech sędziów zawodowych. Nie była to z mojej strony próba ucieczki przed odpowiedzialnością – zaznacza Tuleya. Sąd apelacyjny uznał wówczas, że Lwa Rywina osądzi Sąd Okręgowy.
Część polityków zasiadających wówczas w komisji badającej aferę Rywina, wskazywała że Tuleya nie miał problemu ze sprawą tajemnicy dziennikarskiej pracowników „Gazety Wyborczej”, a uciekł przed osądzeniem samego bohatera afery.
Na przekór oczekiwaniom
Na kilka lat nazwisko sędziego zniknęło z mediów. Pojawiło się znowu w 2007 r. wraz z kolejną jego decyzją, która wywołała polityczną burzę. Poszło o zatrzymanie Janusza Kaczmarka, w sprawie akcji CBA w resorcie rolnictwa. Były minister spraw wewnętrznych w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, został zatrzymany 30 sierpnia 2007 r. przez funkcjonariuszy ABW. Prokuratura postawiła mu zarzut składania fałszywych zeznań w celu utrudnienia śledztwa w sprawie przecieku z nieudanej akcji CBA w Ministerstwie Rolnictwa. Tego samego dnia ABW zatrzymała także byłego szefa policji Konrada Kornatowskiego i byłego szefa PZU Jaromira Netzla.
Sędzia Tuleya rozpatrywał zażalenie Kaczmarka na działanie organów ścigania. Na działaniach CBA sędzia nie zostawił suchej nitki. – Zatrzymanie to było było bezzasadne, nieprawidłowe i wręcz nielegalne. Zostało naruszone prawo, prokuratura otrzymała dwa zażalenia na zatrzymanie: jedno przetrzymała trzy dni, następne dwa, a powinna je przekazać sądowi niezwłocznie. To może stanowić kolejny dowód tego, że zatrzymanie podejrzanego służyło innym celom niż dobro śledztwa – grzmiał wówczas Tuleya.
Takie stanowisko oburzyło śledczych. Prokurator Mariusz Jaworski, referent sprawy, stwierdził, że orzeczenie sądu jest zaskakujące i niezrozumiałe. Przekonywał, że przypisywanie prokuratorom przez sąd motywów innych niż dobro postępowania jest krzywdzące. Co ciekawe, sąd rozpatrujący zażalenia na zatrzymania Konrada Kornatowskiego i Jaromira Netzla, nie zakwestionował tych czynności. W lutym 2012 r. Sąd Okręgowy w Warszawie przyznał Januszowi Kaczmarkowi 20 tys. zł odszkodowania za bezzasadne zatrzymanie. 10 tys. zł mniej otrzymał Konrad Kornatowski.
Niedługo po orzeczeniu sadu, ministerstwo sprawiedliwości miało zażądać akt personalnych sędziego Tulei. Rzekomo do kontroli. – Decyzja w sprawie Kaczmarka, była w tamtym okresie bardzo odważna. Mniej doświadczony sędzia, mógłby podjąć inną decyzję i nikt nie miałby do niego pretensji – mówi jeden z warszawskich sędziów.
Od szpiega do bossa
W 2010 r. Igor Tuleya odebrał nominację na sędziego warszawskiego sądu okręgowego. Przez jakiś czas zasiadał w składzie sądzącym tzw. grupę Bryndziaków. Orzekał także w sprawie jaka bardzo rzadko trafia przed oblicze polskiej Temidy - o szpiegostwo. Oskarżony o to przestępstwo Tadeusz Juchniewicz, był zdaniem śledczych od 2003 do 2009 r. uśpionym agentem GRU. Skazując Juchniewicza na 3 lata więzienia, Tuleya ujawnił, że szpieg regularnie przesyłał do centrali GRU w Moskwie - i odbierał z niej - zaszyfrowane wiadomości, używając do tego stale unowocześnianego sprzętu kryptograficznego wysokiej klasy, który wyglądał jak sprzęt codziennego użytku.
W uzasadnieniu mówił, że „fakty z życiorysu oskarżonego świadczą, że był uśpionym agentem, niewykonującym żadnych działań, ale pozostającym w stałej gotowości na zlecenie”. – Dla mnie ta sprawa była możliwością realnego zetknięcia się z tematyką znaną z filmów szpiegowskich. Mogę tylko powiedzieć, że oskarżony na pewno był zupełnie inny od Jamesa Bonda, aczkolwiek technika specjalna stała na bardzo wysokim poziomie. Ta sprawa była bardzo nietypowa i przez to interesująca – opowiada Tuleya.
W 2011 r. sędzia zaskoczył wszystkich uzasadnieniem wyroku dla Rafała S. ps. Szkatuła, szefa jednej z najgroźniejszych polskich grup przestępczych. Ten groźny stołeczny gangster, który przez dekadę grał na nosie organom ścigania, po zatrzymaniu zdecydował się dobrowolnie poddać karze. Zaproponował dla siebie pięć i pół roku więzienia za kierowanie gangiem, handel heroiną i kradzieże samochodów. Boss nie przyznał się jednak do winy i nie składał wyjaśnień. Dla sędziego Tulei, nie było to żadne przeciwwskazanie do przyjęcia kary. – Instytucja dobrowolnego poddania się karze znana jest na całym świecie. Służy skróceniu postępowania. (…)Postawa procesowa Rafała S. zasługuje na szacunek. Dobrowolnie zdecydował się na poniesienie kary. Zmuszanie S., by wyrażał żal i skruchę, godziłoby w jego godność, a skrucha zapewne nie byłaby szczera. Najważniejsze, że sam zdecydował zmierzyć się z prawnokarnymi konsekwencjami przestępstw, które popełnił. Można podsumować, że tak jak kierował grupą, tak i zakończył swój proces -szybko i bez zbędnych słów – uzasadnił wyrok.
Wskazywał jednocześnie, że jego zdaniem wina „Szkatuły” nie budzi żadnych wątpliwości. Pochwalił także pracę prokuratury, mówiąc, że „ta sprawa stanowi twarde i wiarygodne oskarżenie”. – W sprawie Rafała S. mówiłem, że na szacunek zasługuje postawa procesowa oskarżonego, a nie jego osoba. Pamiętajmy, że wymiar kary był uzgodniony z prokuratorem. Z tego co słyszałem, po tym jak S. dobrowolnie poddał się karze, spotkał się z potępieniem współosadzonych – dodaje.
Za dużo tego szumu
Tuleya przyznaje, że ma już trochę dosyć zamieszanie wokół swojej osoby. – Mam nadzieję, że to się szybko skończy i będę mógł spokojnie skupić się na swojej pracy. Ja na prawdę nie lubię rozgłosu – przekonuje.
Pytany o to, jakie sprawy chciałby poprowadzić, przekonuje, że w swojej karierze sądził już przestępstwa z niemal całego kodeksu karnego. – Muszę przyznać, że bardzo ciekawe są prawy związane z tajemnicą dziennikarską, jej granicami i stosowaniem – mówi.
„To jest wzorowy, znakomity sędzia” - ocenił Igora Tuleyę Stefan Niesiołowski. Czy to trafny pogląd? „Walka o nowy typ sędziego” - tak w literaturze prawniczej lat stalinowskich nazywały się zmiany w sądownictwie. Nowi sędziowie, którzy zastąpili - cytat dosłowny - „reakcyjne elementy w prawnictwie” - spełniać mieli określone kryteria. Pismo „Wojskowy Przegląd Prawniczy” precyzowało, że sędzia będzie najlepiej realizował zadania, kiedy „nie tylko nauczy się odpowiedniego stosowania ustaw, ale i potrafi włączyć się psychicznie do procesu nowych przemian społecznych, dojrzeć - gdzie czyha wróg”. Ten cytat oddaje postawę sędziego Tulei, dla którego ustawa to jedno, ale dojrzenie „czyhającego wroga” z CBA to drugie - ważniejsze. Czy mimo to „wzorowa” ocena od Niesiołowskiego nie jest przesadzona? Leon Chajn, stalinowski wiceminister sprawiedliwości, piętnując „skostnienie i formalizm”, wskazywał, że „są jeszcze prokuratorzy, którzy zdradzają zbytek gorliwości formalnej przy przetrzymywaniu zbirów z NSZ. Najwyższy czas skończyć z tym marazmem”. Wczoraj dowiedzieliśmy się, że sędzia Tuleya zrezygnował z zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez CBA. Marazm, panie sędzio, marazm!
Autor: Piotr Lisiewicz