"Trudno siebie samego chwalić i mówić, że jest się ojcem sukcesów"


To słowa Dobrosława Dowiata Urbańskiego, Szefa Służby Cywilnej z wywiadu red. Artura Radwana w Dzienniku Gazeta Prawna ("Szef służby cywilnej: Chętnych do pracy w urzędach z roku na rok jest coraz mniej"). Jak widać - człowiek niesamowicie skromny (dodamy złośliwie: prawie tak samo, jak osiągnięcia po kilku latach urzędowania...). Co ciekawe, zgłaszane przez nas do Szefa Służby Cywilnej przypadki naruszania etyki przez wysokich urzędników SC, wnioski o zmianę przepisów (nadgodziny, obowiązkowe przeznaczanie środków ze zwolnień lekarskich na nagrody dla osób zastępujących, itd.), przypadki wyprowadzania członków korpusu służby cywilnej (również urzędników SC) poza korpus, czy przekazywane informacje o wprowadzaniu w Krajowej Administracji Skarbowej przepisów niezgodnych z ustawą o służbie cywilnej - nie burzą spokoju Szefa SC i po prostu nie robi nic w tych sprawach...


Szef służby cywilnej: Chętnych do pracy w urzędach z roku na rok jest coraz mniej

Dobrosław Dowiat Urbański, szef służby cywilnej

Proszę mi przypomnieć, ile już jest pan na tym stanowisku?

Zostałem powołany w marcu 2016 r. Będzie więc pięć lat i osiem miesięcy.

Taka ciepła posada, bo kompetencji praktycznie nie ma tu żadnych. Czy nie nudzi pana taka praca?

Nie jestem znudzony. Każdy dzień, miesiąc, rok przynoszą nowe wyzwania, chociaż bywają momenty, że tęsknię za moją poprzednią pracą, kiedy byłem zastępcą dyrektora departamentu prawnego. Na obecnym stanowisku wbrew pozorom nie mam zbyt wiele czasu na analizowanie przepisów i pisania opinii prawnych - teraz te zadania wykonują moi współpracownicy z Departamentu Służby Cywilnej i Departamentu Prawnego KPRM. Trochę zazdroszczę im tej pracy. Moja obecnie skupia się bardziej na perspektywie strategicznej.

Czy przy obecnym kształcie przepisów bycie szefem jest wyzwaniem, czy tylko zwykłym administrowaniem?

Z pewnością jest wyzwaniem. Trzeba ogarnąć całą strukturę - 118 tys. członków korpusu służby cywilnej. Trzeba dbać też o to, aby pewne sprawy harmonizować i regulować. Nawet jeśli nie robi się tego rozwiązaniami legislacyjnymi. Mamy wiele instrumentów tzw. miękkich, jak wytycznych, zaleceń czy zarządzeń szefa służby cywilnej. Można tu wymienić zalecenia dla członków korpusu, jak postępować powinien urzędnik w internecie, które odbiły się szerokim echem. Kolejne to zalecenia dotyczące zarządzania zasobami ludzkimi. To jest duża zasługa moich koleżanek i kolegów z Departamentu Służby Cywilnej, którzy to przygotowują.

Ostatnio zarzuca się kancelarii premiera, że się trochę rozrasta. Czy ludzi w podległym panu departamencie służby cywilnej również przybyło?

Nie. W Departamencie Służby Cywilnej liczba pracowników od kilku lat jest stała i wynosi około 40 osób.

Wchodząc trochę w rolę adwokata urzędników chciałbym pana zapytać wprost: co pan dla nich zrobił na przestrzeni tych blisko sześciu lat bycia szefem służby cywilnej?

Trudno siebie samego chwalić i mówić, że jest się ojcem sukcesów. Trzeba natomiast przyznać, że od kiedy jestem na stanowisku szefa służby cywilnej płace urzędników systematycznie rosną. Być może nie tak, jak sami by tego chcieli i jak osobiście bym chciał. Jednak w ostatnich latach były podwyżki tzw. kwoty bazowej, a także skierowano dodatkowe środki do funduszu wynagrodzeń. W 2023 r. będzie kolejny wzrost kwoty bazowej o blisko 8 proc.

Taka podwyżka nawet byłaby do zaakceptowania, gdyby galopująca inflacja nie wynosiła już blisko 20 proc.

To prawda. Dlatego ja w moim wystąpieniu do Rady Ministrów, przy okazji uchwalania ustawy budżetowej, postulowałem o 14,5 proc. wzrost kwoty bazowej plus dodatkowe 5 proc. dla administracji terenowej. Taka podwyżka miałaby szanse wyrównać inflację tegoroczną i planowaną.

Argumenty musiały być słabe skoro rząd nie zgodził się na takie podwyżki.

Jeśli chodzi o podwyżki, to przyjęto jednakowe podejście dla całej tak zwanej budżetówki. W kontekście służby cywilnej przekonywałem ministrów m.in. dużą fluktuacją w administracji rządowej i małą liczbą chętnych do pracy. Wskazywałem również na konieczność zatrzymywania wartościowych osób w urzędzie, a także potrzebę ściągnięcia nowych pracowników. Mamy cały czas z problemem starzenia się korpusu służby cywilnej.

A ta kampania medialna na 100 - lecie służby cywilnej nie odwróciła tego trendu?

Czas pokaże. Obecnie kontynuując obchody prowadzimy w 16 województwach kampanię zachęcającą do wstąpienia do korpusu służby cywilnej i upamiętniającą jej 100-letnią tradycję. Wcześniej, w maju i w czerwcu mieliśmy też kampanię w radiu i telewizji, gdzie na przykładzie trzech konkretnych i rzeczywistych urzędników pokazywaliśmy, jak wygląda praca w administracji rządowej.

Czyli próbowaliście pokazać, że praca urzędnika, to nie tylko picie kawy?

Tak, bo nie sprowadza się ona ani do picia kawy, ani siedzenia przy biurku i stemplowania dokumentów. Jest to konkretna praca, która przyczynia się do poprawy jakości życia obywateli.

To chyba jednak wciąż za mało. Przed dekadą ofert pracy przy rozrastającej się administracji było około 200 w tygodniu, a teraz można śmiało powiedzieć, że zbliżamy się do tysiąca.

Zgadza się. Chętnych z roku na rok jest coraz mniej. Obecnie mamy 9 osób na miejsce, a było średnio 36. Musimy jednak działać wielotorowo. Czy ta kampania coś przyniosła, zobaczymy w kolejnym roku. Przekonamy się, jakie będzie zainteresowanie wśród osób młodych pracą w administracji rządowej. Nie zapominajmy też o najwyższej w historii podwyżce kwoty bazowej, która w jakiś stopniu złagodzi skutki inflacji, a ta przecież dotyka wszystkich, a nie wszyscy mogą liczyć na jakiekolwiek podwyżki.

Urzędnicze związki chciały 20 proc.

Tak jak wspomniałem wcześniej - rozumiem te postulaty i wcale im się nie dziwię. Budżet jednak nie jest z gumy. Mamy też duże wydatki socjalne i dla innych grup społecznych. Widocznie nie udało się przeznaczyć na podwyżki więcej środków.

Kiedyś tzw. kwota bazowa w służbie cywilnej była znacznie większa od płacy minimalnej, a teraz mamy odwrotny trend.

Tylko kiedyś płaca minimalna nie rosła tak szybko.

Problem nie tylko jest z naborami na wolne stanowiska w służbie cywilnej, ale też ze słuchaczami w Krajowej Szkole Administracji Publicznej.

Rzeczywiście, jeśli chodzi o nabór do KSAP to - podobnie jak w całej administracja - jest z tym problem. Małe zainteresowanie młodych ludzi administracją przekłada się na małe zainteresowanie kształceniem w KSAP.

Ze stanowiskami dla absolwentów KSAP zawsze był problem, bo dyrektorzy generalni często proponują im mało atrakcyjne stanowiska. Pan ma szczęście, bo trafił pan do kancelarii premiera.

Ale pierwsza moja praca była w ówczesnym Urzędzie Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast, w którym rozpoczynałem karierę od szeregowego urzędnika na stanowisku głównego specjalisty.

Urzędnicy często kończą karierę, będąc głównym specjalistą. Zatem nie miał pan powodów do narzekania

To prawda, ale to jest właśnie efekt KSAP - dzięki ukończeniu tej szkoły jej absolwenci nie zaczynają swoich karier od najniższych stanowisk. Mimo tego rzeczywiście mamy obecnie coraz mniejsze zainteresowanie kształceniem w KSAP.

Może trzeba odwołać dyrektora tej szkoły, bo jest krytykowany nawet przez ludzi z obozu władzy.

To nie jest kwestia dyrektora, z którym notabene moja współpraca układa się bardzo dobrze. Być może ta formuła po 30 latach się wyczerpała.

Czyli trzeba ją zlikwidować, jak kiedyś to rozważano?

Też nie. Dyrektor tej placówki już przygotował projekt nowelizacji ustawy o KSAP, która zakłada drugą ścieżkę kształcenia przyszłych urzędników mianowanych. Otwiera to drogę dla obecnych pracowników administracji, którzy nie chcą przerywać pracy w urzędzie i zachować prawo do wynagrodzenia, a chcą przejść podobną drogę kształcenia jak słuchacze KSAP włącznie z uzyskaniem na końcu mianowania.

Czyli w przypadku tej nowej ścieżki nie byłoby egzaminu końcowego?

Nie, ale trzeba po drodze zdać egzaminy z poszczególnych przedmiotów.

Nie obawia się pan tego, że ta nowa ścieżka dojścia do urzędnika mianowanego obniży jego rangę? Obecnie aby zostać słuchaczem KSAP, trzeba się przebić przez przysłowiowe sito, a przy postępowaniu kwalifikacyjnym - zdać bardzo dobrze egzamin i znaleźć się w małym limicie. Nowe rozwiązanie będzie chyba najprostszą ścieżką dojścia do mianowania.

Nie ma takiego zagrożenia, bo osoby, które zgłoszą się na takie szkolenie też będą musiały zdawać trudne egzaminy.

Na naszych łamach eksperci mówią też, że młodzi ludzie nie chcą pracować dla obecnej ekipy rządzącej. Czy zgadza się pan z tą tezą?

Nie. Członek korpusu służby cywilnej musi być neutralny politycznie. Nie powinien zwracać uwagi na to, dla jakiej władzy pracuje, ale mieć świadomość, że pracuje dla państwa.

Mimo tego opracował pan zalecenia dla urzędników, jak mają się zachowywać w internecie. Czyli jednak chyba był z tą neutralnością jakiś problem?

Zdarzały się bardziej sygnały niż naruszenia. Członkowie korpusu zwracali się z pytaniami do doradców etycznych, co im wolno, a czego nie, czy mogą np. „lajkować” posty polityków.

Czy jest to dopuszczalne?

Zaleciłem daleko idącą powściągliwość.

(...)

Cały artykuł: DGP https://serwisy.gazetaprawna.pl/praca-i-kariera/artykuly/8599483,praca-w-urzedzie-sluzba-cywilna-administracja-publiczna.html

 




(3)
  • avatar

    Główny ekspert to nie szeregowy pracownik jak mówi Pan  Dobrosław w odpowiedzi na jedno pytanie. W następnym już przyznaje, że dzięki KSAP pracy NIE zaczyna się na najniższych stanowiskach. Gdzie tu logika? 

  • proponuję zlikwidować te 9 stopni urzędniczych, bo to fikcja, tyle lat ustawa funkcjonuje, a zdobyć 9 stopień to nierealne

    lepiej zostawić 3, 4 stopnie i wprowadzić obiektywne kryteria ich zdobycia

  • Jakim wybitnym urzędnikiem państwowym trzeba być, żeby tak puszyć się niezasłużenie.

Tylko zalogowani użytkowicy mogą dodawać komentarze.